[wydarzenia|start][<<wstecz][dalej>>]         


Katastrofa pod Suścem

Dochodziła godzina 10. 45, gdy nad wsią Łuszczacz w kierunku stacji Susiec przemknął niewyraźny cień. Chwilę później mieszkańcy wsi usłyszeli ogłuszający huk. Na ośnieżonych polach leżał kołami do góry samolot. 28 grudnia 1936 roku doszło do największej katastrofy lotnictwa cywilnego w przedwojennej Polsce

Obyczaje






Samolot pasażerski Lwów- Warszawa roztrzaskał się pod Tomaszowem. 2 osoby zabite, 4 ciężko ranne, a 6 lżej – donosił już następnego dnia „Głos Lubelski”. „Katastrofa wczorajsza jest pierwszą, jaka wydarzyła się na ziemi polskiej odkąd istnieje pasażerska komunikacja lotnicza” – pisał na pierwszej stronie „Express Lubelski i Wołyński” w artykule „Katastrofa samolotu pasażerskiego w burzy śnieżnej pod Tomaszowem Lubelskim”.
Tragedia odbiła się głośnym echem w Polsce i Europie. Po pierwsze ze względu na skalę nieszczęścia, po drugie, bo rozbił się samolot cywilny, po trzecie ze względu na pozycję osób poszkodowanych w katastrofie.
Samolotem rejsowym Polskich Linii Lotniczych „LOT”, który miał pokonać trasę Lwów – Warszawa leciało 10 pasażerów. Byli to: inżynier Stefan Krzyczkowski, dyrektor techniczny PLL „LOT”; Stefan Ryniewicz konsul RP w Rydze; dr Tadeusz Piszczkowski, referent Ministerstwa Spraw Zagranicznych, świeżo mianowany konsulem RP w Tel-Avivie; dr Henryk Stroszewski, urzędnik Ministerstwa Przemysłu i Handlu; Ludmir Kulczycki, urzędnik banku PKO. Pasażerami feralnego lotu byli także: Laura Chmielińska, żona urzędnika Ministerstwa Spraw Zagranicznych, adwokat Józef Sieradzki z Łodzi, Aleksandra Łyczkowska, urzędniczka MSZ, a także hrabia Zygmunt Łoś, 49-letni doktor praw, ziemianin, dyrektor Centrali Obrotu Nasionami Oleistymi w Warszawie, a także Józef Zimmerman, 36-letni właściciel firmy „Autopomoc” ze Lwowa (niektóre źródła podają, że był też zatrudniony jako mechanik PLL „LOT” we Lwowie).
Załogę samolotu stanowili: doświadczony pilot Mieczysław Jonikas oraz radiomechanik Józef Fronc.
„Głos Lubelski” pisał, że „nagle w powietrzu w samolocie zapalił się motor i płomienie zaczęły ogarniać aparat. Pilot próbował lądować, nie powiodło mu się to jednak i samolot spadł i uległ rozbiciu. Jednocześnie nastąpił wybuch benzyny, aparat stanął w ogniu i uległ zwęgleniu. Dziwnym zbiegiem okoliczności część pasażerów ocalała. Dwóch tylko pasażerów zostało zabitych – jeden z nich hrabia Łoś. Drugi mechanik linii „Lot”, odbywający prywatną podróż. Nazwiska mechanika nie udało nam się ustalić, jego ciało uległo bowiem zwęgleniu”.
Mechanikiem był właśnie Józef Zimmerman. On, jak też hrabia Łoś, pochodził ze Lwowa. Siedzieli na pierwszych miejscach, zaraz za kabiną pilota.
Dziennikarze relacjonowali, że ofiarom wypadku pospieszyła z pomocą jako pierwsza okoliczna ludność. Chłopi pomagali poparzonym i rannym wydostać się z płonącego samolotu. Podkreślano postawę nauczyciela miejscowej szkoły Władysława Boraczka, który zorganizował akcję ratunkową. Wspominano o gospodarzu Michale Działo, który zajął się udzielaniem pierwszej pomocy. Na miejscu zjawił się też starosta tomaszowski, w towarzystwie lekarza naczelnego tomaszowskiego szpitala i dwóch innych medyków. Sześciu rannych przetransportowano samochodem starostwa do szpitala w Tomaszowie Lubelskim, resztę zaś powieziono tam saniami.

Dlaczego?
Do zbadania wypadku wyjechała z Warszawy specjalna komisja władz państwowych, PLL „LOT” i biura kontroli statków powietrznych. Razem z komisją do Tomaszowa wyjechał sławny warszawski chirurg dr Henryk Levittoux. Specjalnym samolotem, który lądował pod Tomaszowem, przetransportowano do Lwowa dwóch rannych.
Pierwszy komunikat podany przez służby lotnicze mówił, że z powodu złych warunków atmosferycznych start samolotu ze Lwowa, który miał nastąpić o godz. 8.30, opóźnił się o półtorej godziny. Samolot wystartował dopiero po otrzymaniu z Warszawy danych meteorologicznych o poprawie pogody, gdy zezwolono na przeloty innych samolotów PLL „LOT” na trasach m.in. Warszawa – Lwów – Bukareszt.
Samolot utrzymywał łączność radiową z lwowskim portem. Między Rawą Ruską, a Stacją Susiec wpadł w burzę śnieżną. Ostatnią depeszę nadał o godzinie 10.29. Donosiła o obmarzaniu sterów.
Gazety spekulowały na temat przyczyn katastrofy. „Głos Lubelski”: „Pilot nie zdołał przebić się przez chmury dość szybko, aby uniknąć zamarznięcia i oblodzenia sterów i płatów, wobec czego zdecydował się na lot niski. Można przypuszczać, że zagrożony w ten sposób postanowił wracać do Lwowa lub cofnąć się do Rawy Ruskiej (...)”.
Warszawska „Codzienna Gazeta Handlowa” informowała: „Pilot usiłował lądować, jednak wskutek oblodzenia sterów samolot na wysokości 40 metrów wpadł w korkociąg i spadł na ziemię, przy czym nastąpiła eksplozja benzyny (...). Świętej pamięci hr Zygmunt Łoś i Ziramerfiłan [red. Zimmerman], którzy według dotychczasowych relacji przed lądowaniem przywiązali się pasami do siedzeń nie zdążyli wyskoczyć i spłonęli żywcem”.
Dziennikarze raczej wykluczali błąd pilota. Przypominano, że Mieczysław Jonikas był lotnikiem wojskowym, opanował akrobację myśliwską i przez trzy lata po przejściu do rezerwy szkolony był w PLL „LOT”. „Express Lubelski i Wołyński” przypominał jego sławne lądowanie... na ulicach Warszawy, w czasie V Zawodów Lotniczych 9 września 1933 roku. Wówczas z towarzyszącym mu Ryszardem Podziunasem leciał awionetką MM-5 z Łucka do Warszawy. Nad miastem, nagle na skutek defektu oliwienia, silnik przestał działać. Pilot zdecydował się lądować na ulicy Słonecznej. Samolot ani załoga nie ponieśli szkody. Przypominano też doświadczenie radiomechanika Józefa Fronca, absolwenta szkół YMCA i Wawelberga i Rotwanda, pilota „LOT” z 2-letnim stażem, wcześniej żołnierza pułku radiotelegraficznego, odznaczonego Krzyżem Walecznych.
Dziennikarze podkreślali też, że dwusilnikowy, 10-miejscowy amerykański samolot „Lockheed Electra”, który rozbił się pod Tomaszowem był jednym z 7 nowych, tego rodzaju, które na początku 1936 zostały włączone do floty polskiego przewoźnika. Wyprodukowany w Ameryce samolot kosztował pół miliona złotych.
Przypominano, że tego typu amerykańska maszyna 1 grudnia 1936 roku kupiona przez „LOT” rozbiła się w pobliżu lotniska w Atenach. Zginął pilot Józef Bargiel, ciężko ranny został radiotelegrafista Alfons Rzyczewski, 5 pasażerów ocalało. Przyczyną wypadku były złe warunki atmosferyczne.

Poszkodowani
Nie potwierdziły się wcześniejsze informacje, z których wynikało, że inż. Krzyczkowski ma złamany kręgosłup. Podkreślano, że jego stan jest ciężki, bo ma złamaną kość miednicy, zwichnięty staw biodrowy, złamane dwa żebra. Dodatkowo żebra przebiły jedno płuco. Gazety donosiły, że urzędniczka MSZ Łyczkowska ma złamany obojczyk, pękniętą miednicę i dość ciężkie ogólne obrażenia, a konsul Ryniewicz – złamaną nogę. Z kolei Ludmir Kulczycki miał być poparzony, w jego przypadku doszło do złamania kości śródpalców. Pilot Jonikas miał rany cięte, zdarcia naskórka, poparzenia. Według niektórych gazet Jonikas miał też mieć złamaną nogę.
W tomaszowskim szpitalu, we wtorek 29 grudnia, około godz. 18.00 zmarł 34-letni radiotelegrafista Józef Fronc. „Express Lubelski i Wołyński” pisał, że do konającego „do łoża wezwano telegraficznie jego żonę”, która przebywała w Warszawie.
W szpitalu w Tomaszowie Lubelskim posługę pielęgniarską pełniły Siostry Służebniczki Starowiejskie. Tak w kronice opisały tamte wydarzenia: „Przywieziono do szpitala 10 osób, z katastrofy lotniczej (…), cztery osoby tego samego dnia opuściły szpital, piąty na drugi dzień zmarł, dwóch wyjechało do Lwowa na leczenie, 3 pozostało w naszym szpitalu. Dyrektor lotu niejaki Krzyczkowski, konsul pan Ryniewicz i urzędniczka ministerstwa niejaka Łysakowska (właśc. Łyczkowska – przyp. red.). Do specjalnej pielęgnacji dyrektora LOT-u pana Krzyczkowskiego dyrektor przyjął pielęgniarkę świecką, gdyż siostra Maria mimo najlepszych chęci nie mogła podołać tej pracy”.

Straszne chwile
„Głos Lubelski” przytaczał relacje jednego z pasażerów, dr. Tadeusza Piszczkowskiego: „Przez okna kabiny widzieliśmy, że lecimy we mgle, która otacza cały samolot. W pewnej chwili radiotelegrafista Fronc otworzył drzwiczki, które łączyły kabinę pilotów z kabiną pasażerską i wówczas jadący z nami wicedyrektor „Lotu” inż. Krzyczkowski zapytał : „Co się stało?”. Na co radiotelegrafista odpowiedział, cośmy wszyscy usłyszeli: „Zamarzają stery”.
Krzyczkowski powiedział pasażerom: „Proszę opasać się, bo prawdopodobnie za chwilę będziemy lądować”.
– Ja się nie opasałem – mówił dr Piszczkowski. – Rzeczywiście minutę później uczułem, że samolot lotem ślizgowym spuścił się na ziemię, w sekundę po tym uczułem silny upadek. Co dalej się stało, nie pamiętam. Kiedy oprzytomniałem, leżałem na polu na śniegu. Przed sobą ujrzałem płonący samolot. Najpierw zaczął palić się dół, potem góra samolotu. Okazało się, że przy upadku samolot przepołowił się, a ja siłą uderzenia zostałem wyrzucony kilka metrów na pole. Widziałem, jak inni pasażerowie wypełzali ze szczątków samolotu z wyjątkiem Łosia, Zimmermana, pilota Jonikasa i radiomechanika Fronca”.
„Express Lubelski i Wołyński” cytował adwokata Sieradzkiego: „Nie czułem wstrząsu. Ściany kadłuba w chwili upadku rozleciały się na drzazgi. Na ogonie buchnął ogień, paliły się szczątki samolotu. Nieopisane jęki wydobywały się spod gruzów. Wylazłem na czworakach. Ubranie zaczęło się już na mnie palić. Ogień zdusiłem tarzając się na śniegu. Razem ze mną (...) wydostał się jakiś mały pasażer. Była to raczej paląca się pochodnia niż żywy człowiek. Prawdopodobnie był to radiotelegrafista, który obecnie znajduje się w bardzo ciężkim stanie”.
„Express” podawał, że pilot Jonikas zakomunikował lotnisku we Lwowie o obmarzaniu sterów. Nakazano powrót do Lwowa. Po obniżeniu pułapu, samolot stracił zdolności sterownicze. Pilot musiał lądować, gdy samolot leciał z prędkością ok. 220 km/h. Po chwili pilot stracił panowanie nad sterami. Na wysokości ok. 10 metrów maszyna przekręciła się – lewe skrzydło było znacznie niżej niż kadłub, później samolot uderzył w ziemię i się rozpadł. Zniszczone zostały zbiorniki z benzyną, która się zapaliła.
Siostry Służebniczki ze szpitala w Tomaszowie pod datą 10 lutego 1937 roku zanotowały: „Szpital w Tomaszowie opuścili ostatni pokrzywdzeni w katastrofie: konsul Ryniewicz i inż. Krzyczkowski. Wielce dziękując siostrom za pracę pielęgniarską”.

Ilustracje pochodzą ze zbiorów Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej im. H. Łopacińskiego w Lublinie.

 i n f o   
autor 
Robert Horbaczewski
wyślij maila 
 
data publikacji 
20.12.2011 r.

 drykuj artykuł   wyślij znajomemu


  k o m e n t a r z e | dodaj
jeszcze nie dodano

copyright 
Grupa Wydawnicza Słowo 
kontakt
redakcja
formularz kontaktowy
projekt
Sebastian Kokoszko
programowanie
Łukasz Jakimiuk